Początek odcinka to było coś. Trzymało w napięciu. W momencie kiedy Lydię złapała siostra Theo plusnęłam wodą prawie na laptopa(tak oglądałam w wannie). Ciekawi mnie nadal po co było mu serce siostry. To było dziwne... Lydia to będzie zdecydowanie kluczowa postać w tym sezonie.
Liam i Hayden. Hayden to mała "szmata" ups sory, jeżeli uraziłam, nie chciałam, żeby tu były takie słowa ale inaczej jej nie nazwę. Posunęła się za daleko. Niech lepiej zostanie ze stadem Theo i nie miesza się w to wszystko.
Noah Patrick to postać, która zniknęła za szybko. Gra go Jordan Fisher no i nie ma co, jest przystojny... Mam nadzieję, że ożyje.
Stiles i Scott-liczę na to, że się pogodzą. W tym odcinku nie było widać jakiejś ogromnej nienawiść, a wręcz pomoc ze strony Scotta. Miło.
Dla szeryfa wszystko skończyło się szczęśliwie z czego bardzo się cieszę, bo nie chciałam, żeby Stiles tracił rodzinę.
Tak jak się zapowiadało już w pierwszym odcinku pojawiły się wspomnienia chłopaków z młodość. Narazie tylko Stilesa. Nie było to nic przyjemnego...
Parrish jest dziwny. Coraz bardziej mnie zaskakują jego moce. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. I po co on w stadzie Theo?
Ten serial jest tak pogmatwany, że masakra! Czekam na kolejny odcinek jak na szpilkach. Oby więcej się wyjaśniło!
Kogo wam brakowało w odcinku? Mi zdecydowanie Dereka i Isaac'a!
Zauważyliście nieobecność Kiry?
Jak wrażenia po odcinku?